16 maja 2019, 12:32
Rocznica była tak samo bolesna jak dzień morderstwa. Nie da się nawet opisać jak bardzo ten ból nas wypełnił. Z uwagi na komunię w rodzinie nie było mi dane tego ani wypłakać ani odreagować. Zduszone w sobie i zamiecione pod dywan po raz setny, zostanie odgrzebane na terapii albo pod nieobecność dzieci, czym spowoduje lawinę retorycznych dla mnie pytań: "czemu płaczesz?".
Śniła mi się dzisiaj Paulina. Byłyśmy w domu rodziców. Była przy mnie, tak jak zwykle ale nie mówiła nic. Powiedziałam jej, że tu się już nie da żyć tak jak dawniej, że musimy od tego uciec i wyjechać razem gdzieś daleko, gdzie uwolnimy się od piętna morderstwa i zaczęłyśmy się pakować. Nie wiem co odpowiedziała, bo zanim to zrobiła już się obudziłam.
Żyję w zakłamaniu, w którym moja rzeczywistość jawi się wyłącznie w snach, a po wybudzeniu jak koszmar powraca rzeczywistość jaką wykreował nam ich morderca. I tej drugiej rzeczywistości za prawdziwą nie przyjmuję.
Za oknem deszcz i szaro ale trawa się zieleni. Podczas spacerów z psami szczególnie zwraca moją uwagę kępa koniczynek koło naszego bloku. Przypomina mi to sytuację, gdy Paulina była w początkowej fazie ciąży i przyjechała nas odwiedzić. Mieszkaliśmy wówczas przy dworcu. Odprowadzałyśmy z córką Paulinę na busa do Warszawy. Zaniosłam Jej walizkę, żeby nie dźwigała, pożegnałyśmy się i pomogłyśmy wsiąść do busa. W drodze powrotnej do domu szłyśmy przez skróty - polankę, na której rosła gęsta kępa koniczynek. Już za pierwszym spojrzeniem znalazłam dwie czterolistne. Pobiegłyśmy z powrotem do busa i dałyśmy je Paulinie, na szczęście, dla Niej i Maleństwa. Zupełnie jak na filmie pasażerowie busa na ten widok wydali z siebie odgłos "aaaaawwwww", a Pauliny radość zmieszana ze wzruszeniem zdawały się nie mieć końca.
Staram się wracać do miłych wspomnień. Bo przecież to one stanowiły o mojej więzi z Pauliną, o naszych relacjach. Boję się, że one też jako pierwsze zostaną zatarte przez czas w mojej pamięci. Te wspomnienia tak naprawdę definiują Paulinę. Nie morderstwo. Ona sama chciałaby być pamiętana przede wszystkim za to, jaka była, a nie jedynie za to, jak zakończyło się Jej życie. A była przecież wspaniałą osobą. Radosną, dobrą, piękną. Czasem pozytywnie szaloną. W jej obecności nigdy nie było nudno czy smutno. Jako pielęgniarka z powołania otaczała swoich bliskich szczególną opieką i troską, na jaką my nie byliśmy w stanie się wobec siebie samych zdobyć. Niepowtarzalna i wyjątkowa pod wieloma względami.
Pamiętam, jak Paulina pozwoliła mi poprowadzić na polu za miastem swój pierwszy samochód - czerwony fiat Uno, żartobliwie nazywany przeze mnie "Tico". Za każdym razem jak mówiłam "Twoje Tico" słyszałam od Pauliny "Maaartaaaaaa!" ale wiedziała, że robię to specjalnie. Mimo, że nie miałam prawa jazdy driftowałam jak Paul Walker w Too Fast Too Furious. Paulina trzymała się tylko rączki nad drzwiami i ze stoickim spokojem pozwalała mi na te szaleństwa, którym towarzyszyły moje okrzyki "łiiiiiiiii!!!", jednocześnie czuwając nad naszym bezpieczeństwem.
Innym szaleństwem, które często wspominam, był wyjazd z rodzicami na działkę. Było to dobre kilkanaście lat temu, na pewno. Paulina dopiero myślała o pielęgniarstwie, ja byłam w gimnazjum. Wpadłyśmy na pomysł, że odkopiemy naszego chomiczka Kubusia, którego w zakręconym słoiku pochowałyśmy ok 3 lata wcześniej. Wzięłyśmy łopatę i rozpoczęłyśmy kopanie dołu przy wielkim kamieniu obok stodoły, gdzie zgodnie z naszymi wspomnieniami został zakopany. Po pewnym czasie mijał nas tata. Zaniepokojony głębokim dołem i widokiem nas kopiących w nim na zmianę zapytał, co robimy. Jego mina była bezcenna, gdy mu bez wzruszenia odparłyśmy, że szukamy chomika. By the way, nigdy nie udało nam się go znaleźć, nigdy nie odkryłyśmy, jak ten słoik zniknął z ziemi.
Łatwiej jest mi wspominać i pisać o Paulinie niż o Miłoszku. Nie jest to wyrazem tego, że mniej dla mnie znaczy, czy że mniej Go kocham. Gdy wspominam przygody z Pauliną jestem w stanie uśmiechnąć się w nostalgii (przynajmniej przez chwilę, zanim zacznę płakać za tym, co utracone). Gdy myślę o miłych chwilach z Misiem dopada mnie jedynie rozpacz. Widzę analogię z dniem morderstwa. Gdy otworzyłam drzwi i zobaczyłam Go leżącego na podłodze, całego we krwi, z prawie całą buzią we krwi, nie byłam wtedy w stanie spojrzeć już drugi raz. To było za trudne. Mimo, że do Pauliny podeszłam, żeby sprawdzić funkcje życiowe. Myśl o tym, co spotkało to maleńkie dzieciątko jest tak trudna, że blokuje we mnie wszystkie myśli o Nim. A przecież jest Moim Małym Księciem. Ukochanym Chrześniaczkiem. Którego tuląc w ramionach usypiałam, a on w poczuciu bezpieczeństwa zapadał w głęboki sen. Który dzwonił do mnie kiedy byłam w pracy i sapał mi do słuchawki. Który tak chętnie czytał książeczki z moją córką i był z Nią związany jak z rodzoną siostrą. I w końcu do którego zawsze mówiłam "Miłuniu, ciocia Cię kocha", co z czasem stało się obiektem parodii Pauliny. Powtarzałam to często i powtarzam do tej pory. Ale serce pęka, gdy pomyślę, że już nigdy nie będzie mi dane usłyszeć "ja Ciebie też, ciociu".