2.....


09 maja 2019, 22:15

W niedzielę miną dwa lata.

 

Mam wrażenie, jakby minęło tylko kilka dni i wieczność jednocześnie. Mimo następujących różnych wydarzeń dnia codziennego jestem zapętlona na tej jednej chwili, w której zmrożona strachem naciskam na zakrwawioną klamkę i uchylam drzwi, za którymi czai niekończący się już koszmar. Przeżywam to w kółko. I w kółko. I w kółko. Ale wraz z ogromem narastającej we mnie z sekundy na sekundę tęsknoty wydaje mi się, jakby minęły wieki odkąd się widzieliśmy. Mam Ją wciąż przed oczami, stojącą przy drzwiach na przedpokoju. Żegnałyśmy się. Ucałowałam jej ciepły i miły policzek. Kiedy następnym razem go całowałam był już zimny.

Pamiętam jak powiedziałam do Babci „Nie obraź się i nie zrozum mnie źle ale zazdroszczę Ci, że Ty najwcześniej się z nimi zobaczysz. Bo ja nie wyobrażam sobie, że na to spotkanie musiałabym czekać kilkadziesiąt lat”. Odrzekła mi wtedy, że nie wiadomo, kto jest z brzegu. Po tym wszystkim nie zostało mi nic innego jak tylko przyznać Jej rację ale to Ona pierwsza umarła, 7 miesięcy od morderstwa. Z tęsknoty.

 

 

 

Hooola Piciola

 

Zawsze było nas dwie. Całe moje życie było nas dwie. Miałyśmy to szczęście, że mogłyśmy dzielić się ze sobą i każdą radością i każdym smutkiem. Pierdołą, plotką, marzeniami, sukcesami, wzlotami, upadkami. Postępami naszych dzieci. Wszystkim. Byłyśmy całkiem różne ale uzupełniałyśmy się nawzajem i byłyśmy dla siebie wielkim wsparciem.12 maja miną dwa lata jak ich nie ma, ja wciąż mam odruch łapania za telefon żeby zadzwonić do Pauliny, po chwili do mnie dociera, że leży na regale i nikt go już nie odbierze. Nadchodzi piątek i skręca mnie, że nigdy już nie będzie naszych rytualnych piątków, kiedy Paulina przyjeżdżała z Misiem, Ewa przychodziła z winem, a my z Kubą szykowaliśmy jedzenie. Powodów do radości i śmiechu nie było końca. Dla każdego z nas była to odskocznia od chujowej pracy, samotnego macierzyństwa, siedzenia w domu czy innych problemów, które nas przytłaczały. Wtedy te chwile przyjmowaliśmy za pewnik. Nikt by nawet nie pomyślał, że kiedyś stanie się coś takiego, co wywróci wszystko do góry nogami i wyrwie żywcem serce pozostawiając jedynie głuchą pustkę.

 

 

Tabletki? Poproszę.

 

Milion razy zmieniane leki. Milion razy zmieniane dawki. Zmiany terapeutów. Alkohol. Wieczna sinusoida między zamiataniem bólu pod dywan i totalnym wyparciem a dopuszczaniem tych zdarzeń do swojej świadomości, które oznacza dla mnie tyle, co umieranie w agonii. Bo za każdym razem kiedy pomyślę o tym, przez co przeszli topię się w morzu krwi, które zalewa moje płuca i zabiera mi oddech, zupełnie jak zabrało oddech Misiowi. Za każdym razem kiedy o tym myślę rozrywa mnie ból każdej z kilkudziesięciu ran jakie zadał Paulinie. Przesiąkam ich niewyobrażalnym strachem i bezradnością w z góry przegranej walce o życie. Widzę jak moja siostra leży w morzu krwi, a obok niej jej maleńki synek kona, resztką sił rysując rączkami krwawego aniołka na podłodze. Nigdy nie zapomnę Jej wielkich, błękitnych, szeroko otwartych zamglonych oczu i zaschniętych łez, które spływając po zakrwawionych policzkach lekko je obmyły. Często wracałam do jednego ze zdjęć z sekcji zwłok. Powiększałam umytą już twarz Pauliny z wciąż otwartymi oczyma i wyobrażałam sobie, że żyje. Że wcale nie leży na metalowym stole, a lekarz nie rozetnie jej ciała we wszystkie strony świata. Bo to ostatnie z jej zdjęć. I mimo że część mnie wie, że ich ciała gniją w zimnym grobie to pozostała część wciąż czeka na ich powrót. Bo nigdy nie zaakceptuje świata bez nich. Nigdy nie pogodzę się z nieuzasadnionym i kompletnie bezsensownym bestialstwem jakie ich spotkało i brakiem możliwości naprawienia tych krzywd.

16 maja 2019, 12:38
Ja nigdy pretensji do Boga nie miałam, bo to nie Bóg ich zamordował. Zrobił to konkretny człowiek, z pobudek tak prymitywnych, że nikt nie jest w stanie tego zrozumieć. I tu się pojawia problem. Bo to nie był wypadek, choroba, kataklizm. To była decyzja jednego człowieka, a mógł podjąć wiele innych zamiast niej. Współczuję straty ukochanej. Na pewno Twoje przeżycia są równie ciężkie, bo ciężko jest żyć z kimś z depresją i nie móc mu w tej chorobie pomóc. Moja akceptacja ich braku jest silnie sprzężona z akceptacją morderstwa i nie pogodzę się ze światem bez nich dopóki nie nauczę się tego rozdzielać.
ja_ja
11 maja 2019, 21:27
Twój post wskazuje na straszną traumatyczną sytuację, w której nigdy nie byłem i może nie powinienem się wypowiadać. Jednak mogę powiedzieć, że przeżyłem samobójstwo bliskiej osoby. Minęło wiele lat z czego najgorsze było pierwsze pięć. Miałem tysiące snów, że widzę ją wiszącą na linie i szukam czegokolwiek żeby ją odciąć. Ten sen powtarzał się od lat. Nigdy nie znajdowałem noża żeby odciąć tą cholerną linę. Przez pierwsze lata we śnie wracałem tam gdzie ją znalazłem. A ona cały czas tam była. Raz w sukience w kwiatki z pierwszej randki, raz w stroju z trumny. Raz w stroju zakonnika, raz w szlafroku. Pewnego dnia po 20 latach poszedłem do spowiedzi. Wykrzyczałem tam wszystko, że jak On mógł ją tak zabrać, że pierdolony szczur z piwnicy ma prawo sobie żyć... A ona nie... Po spowiedzi odzyskałem 1% równowagi.I tak stopniowo... Musiałem spróbować innych ról. Zacząłem chodzić po 50-tce do DPS na wolontariat. Tam zacząłem dostrzegać, że świat

Dodaj komentarz