Archiwum 30 maja 2019


3
30 maja 2019, 22:19

Moje życie dzieli się na 3 okresy: sprzed morderstwa, okres morderstwa i okres procesu, który wciąż trwa. Nadal czekam na czwary okres: po prawomocnie zakończonym procesie. Czy on kiedyś nastąpi? To wszystko trwa już tak długo... Jeśli komuś się wydawało, że sprawa się zakończyła
w momencie wydania wyroku przez Sąd Okręgowy, to bardzo się mylił. Chociaż sama nie wiem, czy nawet po uprawomocnieniu się wyroku zaznamy spokoju. Może już zawsze będzie trzeba toczyć batalie z wiecznie wytaczanymi ze strony przeciwnej absurdalnymi oskarżeniami, które godzą zarówno w naszą godność jak i w inteligencję autorów.

 

Kiedy ostatni raz widziałam się z chłopakiem siostry powiedział mi, że po morderswie dotarło do niego, że tak naprawdę nigdy nie miał poważnych problemów. Mimo, że do tamtej pory wszystkim się przejmował, martwił, smucił. Wobec tego, co się wydarzyło to rzeczywiście ciężko powiedzieć, że nieporozumienia z innymi ludźmi mają jakąkolwiek wagę wobec nagłej, nieoczekiwanej i brutalnej śmierci. Śmierć jest pewna. Nieodwołalna. Nie da się z nią negocjować. Nie da się jej odłożyć na później. Przychodzi i nie pyta się ile niezałatwionych spraw zostawiasz za sobą. Ile niezrealizowanych planów. Ile niespełnionych marzeń pozostanie jedynie w pamięci bliskich. Tego będzie mi zawsze najbardziej żal. Braku czasu na realizację wszystkiego, o czym marzyłyśmy. Braku czasu na wspólne starzenie się. Na wspólne wychowywanie dzieci. Na wspólny śmiech i wspólny płacz. Wspólny. Teraz jestem tu. Ty z Misiem tam. Czasem jesteś obok i koi to moje nerwy i zbolałe serce ale to taki zgniły kompromis. Ty cierpisz, bo możesz tylko wszystkiemu się przyglądać z boku, nie mając już wpływu na nic. Ja cierpię, bo nie mogę Cię ani przytulić, ani pocieszyć, ani z Tobą porozmawiać. Będziemy tak trwać w półśrodkach dopóki się nie zdematerializuję. Odkąd Kasztan Was zabił miewałam już wiele pomysłów podyktowanych rozpaczą i szaleństwem. Był okres, kiedy byłam zdecydowana na poddanie się śmierci klinicznej, żeby spotkać się z Tobą chociaż na chwilę. Nie liczyły się ewentualne konsekwencje czy skutki uboczne. Pokazywałaś się w końcu swoim przyjaciółkom. Też chciałam być kimś przed kim możesz się swobodnie pokazać. Błagałam Cię o to. Modliłam się, żeby Ci pozwolono. Tak bardzo chciałam mieć pewność, że nadal jesteście, tylko w inny sposób. I wtedy zerwałaś mnie w środku nocy i ukazałaś się na ścianie. Jasna i piękna. Krzyknęłam, że Cię kocham i dziękuję. Mój mąż się wtedy przebudził i powiedział do mnie "ja Ciebie też". Odrzekłam mu, że nie mówię do niego, tylko do Pauliny na ścianie. 

 

Zespół Stresu Pourazowego zawsze kojarzył mi się tylko z wojskowymi z Iraku. Z traumami wojennymi. Wybuchami. Po morderstwie spałam z nożem pod poduszką. Nie ruszałam się z domu bez wiatrówki. Na klatce schodowej sprawdzałam każdy zaułek zanim go minęłam. Bałam się rundy drugiej. "Dokończenia dzieła", skoro to ja jestem według mordercy wszystkiemu winna. Skoro to mnie nienawidzi, jak nikogo innego na świecie. Nie ważne, że był zatrzymany. Patrząc na jego rodzicielkę wiadomo po kim jest taki pojebany. Są identyczni, ergo są zdolni do tego samego, a ona osadzona nie jest. Nie byłam w stanie dalej mieszkać w mieszkaniu, w którym go gościłam. Gdzie znał adres. Gdzie mógł kogoś nasłać. Zaczęłam nowe życie w cieniu morderstwa, w nowym miejscu. Zupełnie inny komfort życia. Nowy pies w domu - nowe zajęcie, nowa misja, nowy sposób na ukojenie nerwów. Leki, terapia, psy, przyjaciele. Dostaję wsparcie, o które nie śmiem prosić. Uczę się życia na nowo, choć idzie mi to opornie. Miesiące spędzone w domu wyalienowały mnie skutecznie. Czy potrafię być jeszcze człowiekiem?