Dziś


07 czerwca 2019, 09:33

Jak to mój mądry brat stryjeczny powiedział „czas nie leczy ran, z tym bólem musisz się po prostu nauczyć żyć”. Wiedziałam, że mówi prawdę ale wiedziałam też, że ta nauka do prostych należeć nie będzie. I oto jest dziś. Nie wiem jaki jest dzień tygodnia, nie wiem który to dzień miesiąca. Czasem wiem, że jest czerwiec, czasem wydaje mi się, że jest ciągle maj (w ciągu tego jednego dnia). I oto nagle od tego dnia coś się zmieniło. We mnie. Nie w rzeczywistości. Bo w rzeczywistości nadal jesteśmy gnębieni jak nie przez skazanego to przez jego matkę, wyrok nadal nie jest prawomocny,
a nas czeka walka w sądzie apelacyjnym i zapewne najwyższym. Być może na tę zmianę miał na to wpływ mój kompletnie niezaplanowany detoks. A może minął właśnie ten czas, który miał mi pomóc nauczyć się żyć z bólem. Około tygodnia temu, może wcześniej, zorientowałam się, że kończą mi się leki na depresję. Z dnia na dzień planowałam telefon do lekarza w celu umówienia wizyty, wciąż o tym zapominałam. W końcu napisałam do niego, ale okazało się, że może przyjąć mnie dopiero za kilka dni, bo jest na urlopie. Wydawało mi się, że mam jeszcze gdzieś listek, ale się pomyliłam. Więc z dnia na dzień zeszłam ze sporej dawki na zero, 5 dni bez leków. Jedyne, do czego jestem w stanie porównać to, co się ze mną działo, to umieranie. Silne zawroty głowy, przeskakujący obraz, silne nudności, drętwienie całego ciała, silny ból głowy co w konsekwencji prowadziło do braku koordynacji ruchowej i omdleń. Totalne dno emocjonalne. Rodzina zbierała mnie z ziemi, leżącą na chodniku pod blokiem. Nie chciałam jechać do szpitala, bałam się, że mnie tam zostawią. Jest trzeci dzień, kiedy znów biorę leki, objawy prawie całkiem ustąpiły, a ja czuję, że żyję. Mam wrażenie, jakby mój umysł zaczął funkcjonować bardziej racjonalnie, a emocje przestały brać górę nad moim życiem. Mam tylko nadzieję, że to nie jest chwilowe. Dzisiaj żyję i to dobre uczucie. Żyję z poczuciem, że chcę tego życia. Żyje z poczuciem, że poza rozpaczą i ogromną potrzebą pomszczenia siostry i siostrzeńca istnieje jeszcze inna przestrzeń. Przestrzeń na miłość, na dobro. Dziś rozumiem, że jedyne co dzieli mnie, Paulinę i Misia to czas. Dziś rozumiem, że żeby po upływie tego czasu móc się z nimi zobaczyć muszę ciężko pracować, żeby sobie na to zasłużyć. A skąd wiem, ile mi zostało? Bez względu na to, o co jesteśmy oskarżani, pomawiani, jak jesteśmy gnębieni, dziś wiem, że nie warto się tym przejmować, bo to tylko „łabędzi śpiew”. Tak, ich zachowanie jest skrajnie bezczelne w tej sytuacji, pozbawione honoru. Tak, chcą nas zgnoić i zniszczyć. Ale czy oskarżając nas o możliwość popełnienia tej zbrodni wobec tak mocnego materiału dowodowego godzi to w nas czy w ich godność? Wypieranie się ojcostwa, kiedy wyniki DNA nie pozostawiają cienia złudzeń? Trzeba być skończonym debilem, żeby myśleć, że z pozycji skazańca za podwójne morderstwo ze szczególnym okrucieństwem swojego własnego synka i jego matki ma się jakąkolwiek pozycję do negowania FAKTÓW. Ale zachowam resztę komentarzy na okres po-apelacyjny. Przez te dwa lata żyłam emocjami. Targały mną we wszystkie strony. Odkryły we mnie kobietę, której do tej pory nie znałam i której nikt (a już na pewno nie sprawca) poznać by nie chciał. Bycie w pozycji ofiary jest trudne. Ja się w tej roli źle czuję. Łatwiej jest unikać emocji, z którymi nie jesteśmy w stanie się zmierzyć i przyjąć bojową postawę. Ale przekuwając ból w agresję wcale go nie łagodzimy tylko utrwalamy. Dziękuję Bogu, za każdą dobrą duszę na mojej drodze. Za Panią terapeutkę, która odwala kawał dobrej roboty pomagając mi się sklejać kawałek po kawałku. Za każdym razem kiedy wydaje mi się, że zwariowałam jest w stanie udowodnić, że tak nie jest, tylko otaczają mnie idioci. A jest ich wielu. Tyle osób mi powiedziało, że mnie podziwia, że jeszcze żyję, bo sami by nie dali sobie rady z takimi przejściami, a zaraz później przychodzi ktoś, kto się na mój widok krzywi i komentuje „było-minęło”(„Było-minęło”?! Czy my do kurwy nędzy rozmawiamy o katarze???). Każde zmuszenie mnie do wyjścia z domu do ludzi może i burzyło moje poczucie komfortu i bezpieczeństwa ale jednak ostatecznie uświadamiało mnie w tym, że poza domem też jest świat. Choć tak długa izolacja odbiła na mnie swoje piętno to jednak dojrzałam do tego, żeby spróbować nauczyć się na nowo funkcjonowania w społeczeństwie. Ale to jest dziś. Co będzie jutro?

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz